"...więc odeszli prosto w Bielsy, prosto...
"Kiedy pierwsze dawno temu spadły z nieba, świat oznajmił już Was tutaj nie potrzeba. Ludzie w krzyk, że nie anioły, to lecz dziady, więc odeszli prosto w Biesy, prosto w Czady." - śpiewał wiersz Miry Zalewskiej - Mariusz Wdowin. Kto zna sytuację w Grodzisku Wielkopolskim, ten wie, że na terenie tego "miasteczka" autor tego bloga też uważany jest za "dziada". Oczywiście za plecami, bo gdyby ktoś się odważył powiedzieć mi to prosto w oczy, to musiałby pewnie stanąć ze mną w "szranki". A że większość Wielkopolan jest tchórzliwa, zniszczona wygodnictwem, to wolą gadać za plecami, niż bić się z "chamem". No więc ten "dziad", bo raczej nie "anioł", postanowił 1 września 2021 r wyjechać "prosto w Biesy, prosto w Czady".
Sprzyjał temu fakt, że po raz pierwszy w 2021 r dostałem "trochę wolnego". Poprzedni "wyzyskiwacz" nie uznawał czegoś takiego jak urlop, stosował kary za niesubordynację (jak w obozie koncetracyjnym) - sam de facto ją prowokując wiecznym "przekupywaniem" wódką. Obecny "wyzyskiwacz" chyba jednak jakieś tam ludzkie odruchy ma. Albo inaczej, sam wyjeżdżał i nie miałby kto wozić ludzi do pracy. No cóż, fakt był taki, że 1 września 2021 r około godz. 16, oczekiwałem na stacji "Grąblewo" na pociąg. Około godz. 18 byłem w Poznaniu odebrać jeszcze (arcyważne) wyniki badań. Będę żył... - co być może nie ucieszy zbyt wielu Grodziszczan. 19:40 - kierunek Wrocław. Książka Pawlusiewicza ("Na dnie jeziora") w ręce i "witaj przygodo". We Wrocławiu niemiła pani w okienku nie ma czasu, aby mi wytłumaczyć jak dojechać na miejsce. Kieruję się więc na Rzeszów. Jakże inną postawę spotkam w tym mieście, jak i w Sanoku. Tu pracownicy PKP/PKS spokojnie tłumaczą mi drogę do Cisnej. W autobusie z Sanoka do Cisnej mijam piękne widoki górskie. Około godz. 10, ze sportową torbą jestem w Cisnej. I... sześć godzin czekania na zakwaterowanie. Odwiedzam więc restaurację, aby zaspokoić głód, krążę po wsi, czytam książkę na przystanku, palę papierosy. I wreszcie jest! Można torbę zostawić w pokoju, a sam tego dnia jeszcze ruszam w kierunku Jabłonek...
Pierwsze dni upływają dość dziwnie. Pewnymi rzeczami jestem zawiedziony (o czym w dalszej części bloga). W weekend wraz z poznanymi na "ośrodku" ludźmi kieruję się w góry. Od granicy polsko - słowackiej "zdobywamy" kilka szczytów i schodzimy do Cisnej. W niedziele wieża widokowa na tzw. Jelenim Skoku. Poniedziałek - dzień, który przynosi najwięcej atrakcji. Odwiedziny u chłopaków na "wypale", oczywiście z konkretnym "załącznikiem". Pomagam im przy pracy. Nalegają... żebym został! Okazuję się też, że w "biednych" Bieszczadach zarabia się dużo lepiej niż w "zamożnej" Wielkopolsce za ciężką, fizyczną pracę. Tego dnia rowerem odwiedzam jeszcze Wetlinę, ale drugiego z bohaterów serialu "Drwale i inne opowieści Bieszczadu" - Janka Ferenta ps. "Samolot" niestety nie zastaję. Łącznie robię więc 70 km rowerem i trzy godziny "pracuję" na wypale. Jest forma! ;) We wtorek wyjazd do Wielkopolski. Tym razem przez Sanok i Rzeszów. W godzinach porannych docieram do Grodziska Wielkopolskiego. Ze złością i pogardą spluwam na ziemię. W Bieszczady kiedyś na pewno wrócę...
Witam na blogu poświęconym temu wyjazdowi. Będzie o tamtejszych "surowych" ludziach, "komercjalizacji" Bieszczad, "biednej" Galicji, gdzie zarabia się lepiej jak w Grodzisku Wielkopolskim, o tym, gdzie zjeść, itp.